Lidzbarska spółdzielnia socjalna „Światełko” zakończyła działalność. Mówiąc wprost – splajtowała. Głównym profilem jej działalności było prowadzenie jedynej w naszym mieście sali zabaw dla dzieci „Fiku Miku”. Otwierana z wielką pompą sala zabaw przy ul. Wodnej miała być ikoną skutecznej walki z bezrobociem, sukcesem PUP i rzeszy urzędników tam zatrudnionych. Niestety spółdzielnię „Światełko” pozostawiono samą sobie. Bez wyraźnego wsparcia ze strony samorządu, nie miała szans na przetrwanie. Jej zamknięcie odbyło bez najmniejszego zainteresowania lokalnej prasy czy samorządu. Naprawiamy to.
Oto historia spółdzielni „Światełko” widziana oczami pani prezes Barbary Baranowskiej spisana w luźnej formule wywiadu przez redakcję NaszLidzbark. Ze względu na obszerność, tekst podzielono na 2 części. Dzisiaj część pierwsza.
Pomysł na spółdzielnię
Po 28 latach nauczania w szkole stałam się osobą bezrobotną. No, ale takie jest życie. Jak troszeczkę odpoczęłam i psychicznie się wzmocniłam to zaczęłam szukać pracy. Trafiłam na ogłoszenie w internecie, ktoś poszukiwał osób mających doświadczenie w pracy z dziećmi. Nie wiedziałam o co chodzi, poszłam na spotkanie. Spotkanie zorganizował pan Piotr (nazwisko do wiadomości redakcji). Było nas ponad 20 osób. Tam dowiedziałam się o spółdzielni. Pan Piotr chciał założyć spółdzielnię, wziąć po 14 tys zł od osoby z funduszy unijnych. Niestety to nie wypaliło, a z 20 osób zostało nas 5. Ja jako jedyna miałam wykształcenie pedagogiczne, druga posiadała wykształcenie w kierunku opieki nad dziećmi. Z trzech pozostałych osób, jedna z uzależnieniem alkoholowym, dwie pozostałe z problemami narkotykowymi, no i pan Piotr. Przy organizowaniu spółdzielni dwie panie zrezygnowały, zaczęliśmy więc szukać chętnych. Jak się okazało pan Piotr chciał wziąć pieniądze z dofinansowania, a nas zatrudniać wtedy kiedy będziemy mu potrzebne. W praktyce oznaczało to, iż nadal pozostaniemy bez środków do życia. Podziękowałyśmy temu panu za współpracę. Dotację przyznano nam z lidzbarskiego urzędu pracy, na nas pięcioro wyszło w sumie 70 tys zł. Jednak aby otrzymać środki, najpierw musiałyśmy za swoje pieniądz wynająć lokal. Więc już na starcie spółdzielni 3 miesiące byłyśmy w „plecy”. Problemem okazała się rejestracja w KRS, gdzie podobno zginęły nasze dokumenty, wszystko się przedłużało, a płacić za lokal i media trzeba było na bieżąco.
Wielkie otwarcie sali zabaw Fiku-Miku
Było to w 2013r., otwarcie specjalnie zorganizowane dla władz miasta, powiatu i wszelkich instytucji samorządowych. Osobiście roznosiłam wszystkim zaproszenia. Z władz gminy Wójt wysłał delegację z pięknym listem gratulacyjnym, byli panowie z jednostki wojskowej, delegacja ze „Społem”, z MDK i LDK i to wszystko. Z Urzędu Miasta spóźniony przyszedł pan Burmistrz(Wajs – przyp. red.) i już na wejściu przywitał nas słowami „no i kolejne przedszkole, na co wam to potrzebne”. Mnie zamurowało. Zanim się otworzyłyśmy, chodziłyśmy do niego (Burmistrza przyp. red.) z prośbą o lokal, bo spółdzielnia socjalna zgodnie z ustawą ma prawo mieć taką pomoc w zakresie udostępnienia lokalu. W Ornecie są 3 spółdzielnie, które otrzymały pomoc od miasta, jedna z nich dostała lokal za 1zł miesięcznie. Przecież to się w głowie nie mieści, żebyśmy my nie dostały żadnego wsparcia, a pan Burmistrz ze śmiechem mówi tak – no przecież chciałem wam dać, ale nie chciałyście. Chodzi o lokal po byłej kotłowni przy ul Lipowej, jest on częściowo pod ziemią, a ja miałam tam przyjmować małe dzieci? Tam trzeba by było wsadzić ogromne pieniądze, my tego nie miałyśmy. My miałyśmy tylko 70 tys na wszystko. Jak tę kotłownię zobaczył budowlaniec to powiedział, że bez 100 tys to nie macie co podchodzić.
Pełne pomysłów
Jednak były marzenia i pomysły. Wynajęłyśmy lokal przy ul. Wodnej. Otworzyłyśmy, ruszyłyśmy jako tako. Ja z racji wykształcenia miałam zająć się małymi dziećmi i to tak ruszyło. W przedszkolach nie było miejsca więc rodzice przyprowadzali dzieci na bajkowe poranki, było fajnie. Inna pani ze spółdzielni miała pomysł pomagania osobom starszym w zakupach, sprzątaniu itp. Jeszcze inna miała się zająć szyciem, więc kupiliśmy maszynę do szycia. Niestety skończyło się na dobrych chęciach. Pani o szyciu nie miała pojęcia, a druga zamiast wyjść do ludzi wolała siedzieć na miejscu. Wszystko skupiło się na mnie i na jeszcze jednej osobie. Od samego początku brakowało pieniędzy. Zgodnie z wymaganiami Urzędu Pracy musiałyśmy być zatrudnione w spółdzielni, co jak się później okazało było niezgodnie z prawem. Ktoś kto podejmował decyzje, popełnił błąd. My zatrudnione byłyśmy w jednej sali zabaw na 80m2 gdzie miesięczny obrót wynosił ok. 7 tys zł. 5 pełnych etatów i do tego jeszcze czynsz, to tak się nie da. Było jeszcze teoretyczne wsparcie z ramienia Starostwa w postaci refundacji składek ZUS. Jednak Starostwo udzieli wsparcia raz na kwartał jak my opłacimy wszystko to oni nam oddadzą składki. A skąd my weźmiemy pieniądze aby to opłacić? Siedziałyśmy bez wynagrodzeń, bez opłacanych zusów, od samego początku mieliśmy pod górkę. Dzieci troszkę przychodziło, robiliśmy wiele imprez w terenie. Pozornie wszystko wyglądało pięknie.
Życie….
Przez rok czasu musiałyśmy działać wszystkie razem. W tym czasie doszło do różnic zdań w kwestii podziału i tak znikomych przychodów. Jedna z pań przywłaszczyła sobie kilkaset złotych, było to zgłaszane na policję, ale uznali za znikomą szkodliwość społeczną. Innej pani zdarzało się przychodzić do pracy naćpaną, a przecież to praca z dziećmi. Tym paniom nie przedłużyliśmy umów o pracę. W zemście nasłali na nas inspekcję pracy. Pan inspektor wlepił nam 1000 zł mandatu za niewypłacanie wynagrodzenia za pracę. Żadna z nas nie miała wynagrodzeń wypłacanych w pełni. Nie było przychodu, więc nie było na wypłaty. My miałyśmy przez cały rok pracy wypłaconych 5 pełnych wynagrodzeń (pełne wynagrodzenie = najniższa krajowa – przyp. red.). Zostałyśmy we dwie więc trzeba było pozyskać nowych członków. Na jednego z nich udało nam się uzyskać 20 tys dotacji z UP. Pieniądze te poszły na przeprowadzkę do nowego lokalu przy ul Szwoleżerów. W zasadzie pracowałam na 3 etaty, prowadziłam zajęcia z dziećmi, księgowość, zaopatrzenie, kadry, sprzątanie.
Przeprowadzka
Na Wodnej był za mały lokal, nie było dojazdu, parkingu i w dodatku na piętrze. Nie było gdzie wózków zostawić. W nowej siedzibie było o wiele więcej miejsca dla dzieci, rodziców, było gdzie samochód zostawić. W przeprowadzce upatrywałyśmy rozwój naszej spółdzielni oraz obniżenie kosztów działalności, głównie na czynszu, który po obniżce wyniósł 1772 zł brutto miesięcznie. Jak się okazało nie miało to żadnego znaczenia, bo i tak nie było z czego płacić. Do czerwca 2015r. było w miarę dobrze. Miesięczny obrót wynosił ok. 7 tys zł, więc było na opłaty a nawet trochę wynagrodzeń. W czerwcu jak ręką odjął, normalnie nie wiem co się stało. Lipiec, sierpień – miesiące wakacyjne też mało dzieci, a we wrześniu wszystkie maluchy poszły do przedszkoli. I te maluszki, 2-3 latki, które przychodziły w ciągu dnia z rodzicami, nianiami, babciami znikły. Wrzesień, październik, listopad, grudzień, proszę bardzo … (pusto – przyp. red.). Obniżyliśmy opłatę do 8 zł za godzinę. Nigdzie nie ma tak tanio, żadna sala zabaw w Polsce nie oferuje tańszego pobytu. Rozumiem, społeczeństwo ubogie, ale ja także muszę wyjść, opłacić czynsz. Pisałam oferty na realizację zadań publicznych. Dostałam 2 tys z komisji do spraw alkoholowych. Organizowałam zajęcia dla dzieci od kwietnia do grudnia raz w tygodniu po 1,5 godziny. Ile przyjdzie dzieci tyle będzie, ale rodzicom nie chce się. Napisałam im piękne sprawozdanie, ze zdjęciami, fakturami. Wyszło, że dołożyłam do tego drugie tyle. Kolejne zadanie publiczne zlecił mi Burmistrz (Wiśniowski – przyp. red.) bo inaczej nie może mi dać pieniędzy bo blokuje go Rada Miasta. Bo Rada Miasta w życiu nie wyrazi zgody na przyznanie mi lokalu. Za zorganizowanie tygodnia ferii dostałam 2 tys zł. To jednak za mało aby utrzymać salę zabaw. Podjęliśmy niestety decyzję o likwidacji spółdzielni i sali zabaw. Mamy już 4 miesiące nieopłacony czynsz i jesteśmy zadłużeni. Jeszcze za olej nie zapłaciłam wszystkiego, moje wynagrodzenie za dwa miesiące no i nasze pożyczki – moje i koleżanki bo własne pieniądze w to włożyłyśmy. To jest jeszcze 6 tys zł naszych prywatnych pieniędzy. Liczę, że po sprzedaży konstrukcji przestrzennej będziemy w stanie uregulować wszystkie zobowiązania i wyjść przynajmniej na zero. Powiem szczerze – ja już jestem zrezygnowana. Niedługo stanę się ponownie osobą bezrobotną.
Rozmawiam z rodzicami dzieci. Wszyscy twierdzą, że jest super, pytają gdzie my teraz będziemy organizować urodzinki? Rozdałam 40 karnetów na bezpłatny pobyt w sali zabaw. Wróciły 3. Dlaczego? Bo się nie chce…bo lepiej dać tablet, komputer i mieć święty spokój.
Zakładając spółdzielnię trzeba mieć biznesplan, zatwierdzony przez specjalistów z PUP. Jak było w waszym przypadku, czy wasza spółdzielnia skazana była na sukces ale tylko na papierze?
Papier wszystko przyjmie, niestety papier nie potrafi analizować. W urzędzie pracy są fachowcy i to oni powinni analizować. W urzędzie pracy mówię do pani, że tak pięknie było przy zakładaniu spółdzielni, a teraz jest problem ze zlikwidowaniem. Pani urzędniczka odpowiedziała – sama bym się na spółdzielnię socjalną nie porwała. To po co pani nas namawiała? Dlatego żeby zmniejszyć bezrobocie, żeby mieć wyniki? Bezrobocie się zmniejszyło o 5 osób, ale tylko na chwilę. Dlaczego my starając się o stażystę aby obniżyć koszty, nie dostałyśmy go z PUP, a Termy ilu dostało stażystów? (25 – przyp. red.).
Niedługo powstanie część druga – „polityczna”, czyli jak wszyscy obiecywali wszystko.