cze 102012
 

Tyle działo się w Lidzbarku ostatnimi czasy, że nie sposób nie ponarzekać na niektóre wydarzenia. W końcu uważany jestem za chodzącego „narzekacza”. To mi się światło nie podoba, że jest niebieskie, a to znowu za głośna muzyka. Mam nadzieję, iż taka osoba jest potrzebna w każdej społeczności, coś jak wioskowy głupek. Takim też mógłbym się nazwać, w sumie niewiele nam brakuje do mieszkania na wsi. W tej infantylnej, pozbawionej dziennikarskiego kunsztu pisaninie omówię 3 wydarzenia, w których miałem przyjemność uczestniczyć. „Festiwal Sera”, „ Stary Niedźwiedź mocno śpi” i „Bitwę pod  Heilsbergiem”. Tak trzy w jednym, wychodzi bardziej ekonomicznie. Choć jak się rozpiszę to może podzielę to na odrębne „artykuły”.

 „Czas na ser”, bardzo fajne wydarzenie, promujące nasze miasto. Dzięki niej, wielu ludzi po raz pierwszy usłyszało o Lidzbarku Warmińskim i miało okazję tu przybyć. To nic, że na koszt podatnika ta „akcja serowa”, liczy się to aby wyeksponować zalety tak pięknego zakątka kraju, jakim jest Lidzbark, a w szczególności hotel Dowgiałły. Nieco sarkazmu w tym jest, ale też i prawdy. Nie ma nic za darmo. Jedyny porządny hotel musi mieć spółkę z tak małym miastem. Inaczej się nie da.

Dzień pierwszy to strasznie nudna konferencja o tym jak się robi sery. Osoba nie mająca o tym pojęcia, tak jak ja, umarłaby z nudów. Cóż, takie branżowe zebranie. Potem degustacja serów, a wieczorkiem ogłoszenie zwycięzców i uroczysta kolacja. Ciekawy jestem, kto za to wszystko zapłacił.

Dzień drugi, otwarty, to szybkie przeniesienie imprezy do wnętrza hotelu. Tam już spokojnie można było podziwiać sery przeróżnych smaków i gatunków. Zjeść smaczną zupkę serową, kupić coś nie coś z serowych smakołyków. Bardzo duża frekwencja odwiedzających. Jak wieść się rozeszła, że można tak sobie wejść do hotelu, popatrzeć jak żyją bogaci, nacieszyć oczy luksusem, to ludziska tłumnie ruszyły. Podziękować należy dyrekcji hotelu, że zechciała użyczyć swoich pomieszczeń na potrzeby serowego festiwalu. W głównej sali wystawowej, zapach sera zapewne będzie się unosił jeszcze kilka miesięcy.

Dzień trzeci podobny do drugiego, tylko już serów mniej. Wykupione i zjedzone. Niestety frekwencja wśród wystawców nie dopisała. Było ich zdecydowanie mniej niż przed rokiem. Mam nadzieję, iż organizator w końcu dostrzeże jak nie powinno się organizować imprez, dobierze odpowiednie osoby, które zajmą się tym i festiwal sera nie umrze.Tu kilka fotek z imprezy. Starałem się pstrykać cyfrakiem jak najlepiej.

 



Kolejne wydarzenie to „Stary Niedźwiedź Mocno Śpi”. Stowarzyszenie „Miej Marzenia” po raz kolejny udowodniło, iż można z niczego zrobić coś wyjątkowego. Bez wielkich nakładów finansowych, (może poza 600 balonikami), zapełnić salę LDK-u po brzegi, przy tym dobrze bawiąc się samemu. Nikt mi nie wmówi, że kilkaset osób przyszło posłuchać piosenek dla dzieci, tylko dlatego że było za darmo. Do kościoła też można pójść za darmo, lecz jakoś tam tłumów nie widać. Choć pewnie ksiądz proboszcz życzyłby sobie takiej frekwencji. Będzie ona zapewne, podczas występu chóru na Boże Narodzenie, kiedy będą śpiewane kolędy. Też za darmo wjazd. I też będą tłumy. Chór mieszkańców Lidzbarka Warmińskiego, potrafi zapewnić oglądalność, której może pozazdrościć niejedna partyjna impreza, gdzie większość widzów być „musi”. Stowarzyszenie „Miej Marzenia”, robi więcej dla mieszkańców naszego miasta, niż cały partyjny sztab z dużo większym budżetem. Bierzcie przykład panowie i panie z nich, niech włodarze przestaną myśleć tylko o kiełbasie wyborczej, a czasem nich mają wzgląd na zwykłych ludzi. Tak jak to robi stowarzyszenie.  Tu nieudolne próby focenia.

 

 

Ostatnią z imprez, której poświęcę kilka słów jest „Wielka Bitwa pod Heilsbergiem”, która z roku na rok jest nieco mniejsza. Należałoby się zastanowić cóż to za twór jest i po co on komu. Wiadomo, upamiętnia wydarzenia jakie miały tu miejsce, wielką bitwę. Bardzo dobrze, pamięć tego nie zaginie i wielu ludzi dopiero z tej inscenizacji dowiedziało się, że kiedyś był tu Napoleon ze swoją armią i dzielnie walczył z Rosjanami. Ma to walor historyczny i edukacyjny. Teraz, pytanie kto to robi i po co? Organizują się grupy rekonstruktorskie, każdy ma jakieś hobby, bycie żołnierzem z dawnej epoki, to też ciekawe zajęcie. To nie tylko mundur i karabin, dla niektórych to styl życia, okazja do poznania innych ludzi o podobnych zainteresowaniach. Dzięki temu powstają całe oddziały, znajdują się sponsorzy, doposażają w mundury i kosztowny ekwipunek. Nierzadko też kupowany z własnej kieszeni. Szalenie pasjonujące zajęcie, oderwanie się od dnia codziennego.

Ludzie ci odtwarzają bitwy i potyczki. Historia dzieje się jakby na żywo, na naszych oczach. Czy im są potrzebni widzowie? Sądzę, że bez widowni robiliby to sami co robią. Widownia im niepotrzebna. Biorąc to pod uwagę, organizatorzy 6 edycji bitwy robią, co mogą, aby zniechęcić publikę do przybycia na poligon przy ulicy Orneckiej. Wyznaczają termin zbiegający się z Euro, jak też monotonnie powtarzają dokładnie to co było przed rokiem na polu bitwy, nie zmieniając samej formuły starcia. Dla widowni, takie chodzenie grupki wojska po wysokiej trawie, to naprawdę nic ciekawego. Widzieli to już przed rokiem i jeszcze wcześniej. Na nikim nie robią już wrażenia armatnie wystrzały. Pewnie pan Skowronek zaraz by się oburzył tym co piszę, lecz jest to osoba zaangażowana osobiście w wydarzenia, dlatego też nie jest w stanie ocenić obiektywnie odczuć widzów, których co rok jest mniej. Pamiętam, lata temu nie było gdzie samochodu zaparkować w okolicach Orneckiej, jakaś TV nawet to filmowała. W tym roku zadałem sobie trud policzenia widzów, było ich około 300-tu. Tu rodzi się zasadnicza kwestia, dlaczego tak się dzieje. Samo zbiegnięcie się Euro, co prawda może powodować pewien ubytek na frekwencji, ale nie sądzę że miało to fundamentalne znaczenie dla oglądalności. Może by przykład organizacyjny wziąć od pani Anny Puszcz i jej stowarzyszenia?

Wg mnie znakomitym pomysłem była aranżacja wkroczenia wojsk do Lidzbarka wykonana dzień wcześniej przez rekonstruktorów i grupę ochotników (mieszkanek wpadających w panikę). Natychmiast pojawili się zaciekawieni ludzie, było bardzo sympatycznie, potem już spory tłumek się zebrał. Na koniec nagrodzili dzielnych żołnierzy brawami. Tym bardziej cennymi, bo spontanicznymi. Podobało się i to bardzo. Mam nadzieję, że w przyszłym roku, będzie podobnie, tylko z większym rozmachem. Można by urządzić prawdziwe walki uliczne, zdobycie jakiegoś budynku. Może być jakiś opuszczony, w ruinie jak np. dworzec PKS-u. Idealnie nadaje się do walki. Może wtedy przyjechałaby jakaś telewizja? Wtedy dumnie można powiedzieć ,że specjalnie poświęciliśmy perełkę architektury – dworzec PKS, oszpecając go i rujnując, tak aby przypominał latrynę z epoki napoleońskiej. Jak się chce to wszystko można przekuć na sukces, no ale w tym to już specjalizują się odpowiednie referaty w UM. Ważne, aby widz by w miarę blisko, przeżywał grozę, widział upadających żołnierzy w bezpośredniej odległości, a nie jakieś setki metrów od siebie w wysokiej trawie. Cóż, nie jestem od doradzania, są od tego specjaliści. Opisuję to z pozycji widza. Tylko tyle, bez cenzury i usuwania niewygodnych komentarzy.

Z góry przepraszam za błędy w tekście, ale nie jestem zawodowym dziennikarzem, którego to obliguje pisanie czystą polszczyzną.

Też kilka marnych fotek z cyfraka

 

 Posted by at 7:37 pm
0 0 votes
Article Rating
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Lidzbarczanka
11 lat temu

API jesteś bardzo spostrzegawczy i fajnie, że krytycznie podchodzisz do życia wokół, a "Prawdziwa cnota krytyk się nie boi". Mądrzy wyciągną wnioski i następnym razem imprezę przygotują lepiej. Powinni być CI wdzięczni. BRAWO!