lip 092012
 

Kilka lat temu spacerując uliczkami Olsztyna, natknąłem się na wielki namiot. W środku działy się rzeczy czarodziejskie, rozbrzmiewała cudowna muzyka bluesowa. Absolutnie magiczny nastrój, jaki był wewnątrz przyciągał mnie i ciekawił. Spędziłem bardzo miłe chwile przy muzyce, żałując iż naszego miasta nie stać na taką imprezę jak w Olsztynie.

Okazało się, że Lidzbark Warmiński zdołał jednak zorganizować podobną imprezę do „Olsztyńskich Nocy Bluesowych”. Nazwano ją „Wieczory Jazzowe” i umiejscowiono w sercu miasta pod wielkim wynajętym namiotem. W nim zagościły same gwiazdy polskiego jazzu z Ewą Bem na czele. Impreza znakomicie przygotowana, szczególnie czynny udział hotelu Krasicki, który użyczył krzesła, fotele i inne wyposażenie. Byłem na koncertach i się nie rozczarowałem, choć klimat nieco bardziej odmienny niż bardziej mi bliski blues. Znakomity występ pani Ewy w piątek, w sobotę bardziej liryczny popis Kasi Rodowicz przyciągnął komplet publiczności.

Jadąc na ten koncert, po raz kolejny omijałem znane mi dziury w jezdni, w nieznane i nowe wpadały niebezpiecznie koła. Od lat stan nawierzchni na ulicy Wysokiej Bramy, czy też Dębowej jest tragiczny. Tak sobie myślę, czy nie lepiej byłoby wyremontować te ulice, zamiast urządzać kolejne igrzyska ku uciesze publiki? Zaraz odezwą się malkontenci, że krytykuję dzielną postawę UM i jego organizację imprez, że w końcu coś się dzieje w mieście. Naprawdę, wolałbym żeby coś się działo w mieście i służyło naprawdę wszystkim mieszkańcom, a nie tylko nielicznym w namiocie. Czy nie cudownym byłoby jechać po równej drodze, bez dziur w centrum miasta? Według mnie to byłaby lepsza promocja turystyczna, niż kilka koncertów, o których za miesiąc już zapomnimy. Dobrze wyremontowana ulica będzie służyć wszystkim przez wiele lat. Mam wrażenie, że mieszkańcy już pogodzili się z tym, że jeździ się po mieście fatalnie. Stracili nadzieję. Imprezy masowe, gdzie jak się podkreśla „wstęp wolny”, wcale do tanich nie należą. Szczególnie „Wieczory Jazzowe”, które nie biorą się z „powietrza”. Ktoś za to wszystko płaci. Tym kimś, jesteśmy my wszyscy, z naszych podatków to wszystko jest opłacane. Zauważam w tym niesprawiedliwość, składamy się wszyscy na takie imprezy, a tylko nieliczni z nich korzystają.

Uważam, że miasta nie stać na takie rzeczy. Szuka się oszczędności, zwalnia się z pracy kilkanaście osób w kuchniach szkolnych, aby na ich miejsce wprowadzić firmę zewnętrzną. Podnosi się dotkliwie podatki od nieruchomości, opłaty za wodę, wywóz śmieci, nawet miejsce na cmentarzu już do taniego nie należy. Komu ma to służyć? Te panie kucharki, zasilą rzesze bezrobotnych, rodzą się ludzkie tragedie. Tnie się nauczycielom ilość godzin w szkołach. Wszystko pięknie wygląda na folderach i zdjęciach, jednak pod tą turystyczną przykrywką rozgrywają się ludzkie dramaty, o przeżycie, o godną egzystencję. Zapewne UM rozumie to wszystko. Dla wszystkich dotkniętych przez los Lidzbarczan, organizuje „darmowe” imprezy masowe. Wstęp wolny.

Kilka bardzo amatorskich fotek z tej imprezy znajdziecie TUTAJ już działa link

 Posted by at 9:52 pm
cze 102012
 

Tyle działo się w Lidzbarku ostatnimi czasy, że nie sposób nie ponarzekać na niektóre wydarzenia. W końcu uważany jestem za chodzącego „narzekacza”. To mi się światło nie podoba, że jest niebieskie, a to znowu za głośna muzyka. Mam nadzieję, iż taka osoba jest potrzebna w każdej społeczności, coś jak wioskowy głupek. Takim też mógłbym się nazwać, w sumie niewiele nam brakuje do mieszkania na wsi. W tej infantylnej, pozbawionej dziennikarskiego kunsztu pisaninie omówię 3 wydarzenia, w których miałem przyjemność uczestniczyć. „Festiwal Sera”, „ Stary Niedźwiedź mocno śpi” i „Bitwę pod  Heilsbergiem”. Tak trzy w jednym, wychodzi bardziej ekonomicznie. Choć jak się rozpiszę to może podzielę to na odrębne „artykuły”.

 „Czas na ser”, bardzo fajne wydarzenie, promujące nasze miasto. Dzięki niej, wielu ludzi po raz pierwszy usłyszało o Lidzbarku Warmińskim i miało okazję tu przybyć. To nic, że na koszt podatnika ta „akcja serowa”, liczy się to aby wyeksponować zalety tak pięknego zakątka kraju, jakim jest Lidzbark, a w szczególności hotel Dowgiałły. Nieco sarkazmu w tym jest, ale też i prawdy. Nie ma nic za darmo. Jedyny porządny hotel musi mieć spółkę z tak małym miastem. Inaczej się nie da.

Dzień pierwszy to strasznie nudna konferencja o tym jak się robi sery. Osoba nie mająca o tym pojęcia, tak jak ja, umarłaby z nudów. Cóż, takie branżowe zebranie. Potem degustacja serów, a wieczorkiem ogłoszenie zwycięzców i uroczysta kolacja. Ciekawy jestem, kto za to wszystko zapłacił.

Dzień drugi, otwarty, to szybkie przeniesienie imprezy do wnętrza hotelu. Tam już spokojnie można było podziwiać sery przeróżnych smaków i gatunków. Zjeść smaczną zupkę serową, kupić coś nie coś z serowych smakołyków. Bardzo duża frekwencja odwiedzających. Jak wieść się rozeszła, że można tak sobie wejść do hotelu, popatrzeć jak żyją bogaci, nacieszyć oczy luksusem, to ludziska tłumnie ruszyły. Podziękować należy dyrekcji hotelu, że zechciała użyczyć swoich pomieszczeń na potrzeby serowego festiwalu. W głównej sali wystawowej, zapach sera zapewne będzie się unosił jeszcze kilka miesięcy.

Dzień trzeci podobny do drugiego, tylko już serów mniej. Wykupione i zjedzone. Niestety frekwencja wśród wystawców nie dopisała. Było ich zdecydowanie mniej niż przed rokiem. Mam nadzieję, iż organizator w końcu dostrzeże jak nie powinno się organizować imprez, dobierze odpowiednie osoby, które zajmą się tym i festiwal sera nie umrze.Tu kilka fotek z imprezy. Starałem się pstrykać cyfrakiem jak najlepiej.

 



Kolejne wydarzenie to „Stary Niedźwiedź Mocno Śpi”. Stowarzyszenie „Miej Marzenia” po raz kolejny udowodniło, iż można z niczego zrobić coś wyjątkowego. Bez wielkich nakładów finansowych, (może poza 600 balonikami), zapełnić salę LDK-u po brzegi, przy tym dobrze bawiąc się samemu. Nikt mi nie wmówi, że kilkaset osób przyszło posłuchać piosenek dla dzieci, tylko dlatego że było za darmo. Do kościoła też można pójść za darmo, lecz jakoś tam tłumów nie widać. Choć pewnie ksiądz proboszcz życzyłby sobie takiej frekwencji. Będzie ona zapewne, podczas występu chóru na Boże Narodzenie, kiedy będą śpiewane kolędy. Też za darmo wjazd. I też będą tłumy. Chór mieszkańców Lidzbarka Warmińskiego, potrafi zapewnić oglądalność, której może pozazdrościć niejedna partyjna impreza, gdzie większość widzów być „musi”. Stowarzyszenie „Miej Marzenia”, robi więcej dla mieszkańców naszego miasta, niż cały partyjny sztab z dużo większym budżetem. Bierzcie przykład panowie i panie z nich, niech włodarze przestaną myśleć tylko o kiełbasie wyborczej, a czasem nich mają wzgląd na zwykłych ludzi. Tak jak to robi stowarzyszenie.  Tu nieudolne próby focenia.

 

 

Ostatnią z imprez, której poświęcę kilka słów jest „Wielka Bitwa pod Heilsbergiem”, która z roku na rok jest nieco mniejsza. Należałoby się zastanowić cóż to za twór jest i po co on komu. Wiadomo, upamiętnia wydarzenia jakie miały tu miejsce, wielką bitwę. Bardzo dobrze, pamięć tego nie zaginie i wielu ludzi dopiero z tej inscenizacji dowiedziało się, że kiedyś był tu Napoleon ze swoją armią i dzielnie walczył z Rosjanami. Ma to walor historyczny i edukacyjny. Teraz, pytanie kto to robi i po co? Organizują się grupy rekonstruktorskie, każdy ma jakieś hobby, bycie żołnierzem z dawnej epoki, to też ciekawe zajęcie. To nie tylko mundur i karabin, dla niektórych to styl życia, okazja do poznania innych ludzi o podobnych zainteresowaniach. Dzięki temu powstają całe oddziały, znajdują się sponsorzy, doposażają w mundury i kosztowny ekwipunek. Nierzadko też kupowany z własnej kieszeni. Szalenie pasjonujące zajęcie, oderwanie się od dnia codziennego.

Ludzie ci odtwarzają bitwy i potyczki. Historia dzieje się jakby na żywo, na naszych oczach. Czy im są potrzebni widzowie? Sądzę, że bez widowni robiliby to sami co robią. Widownia im niepotrzebna. Biorąc to pod uwagę, organizatorzy 6 edycji bitwy robią, co mogą, aby zniechęcić publikę do przybycia na poligon przy ulicy Orneckiej. Wyznaczają termin zbiegający się z Euro, jak też monotonnie powtarzają dokładnie to co było przed rokiem na polu bitwy, nie zmieniając samej formuły starcia. Dla widowni, takie chodzenie grupki wojska po wysokiej trawie, to naprawdę nic ciekawego. Widzieli to już przed rokiem i jeszcze wcześniej. Na nikim nie robią już wrażenia armatnie wystrzały. Pewnie pan Skowronek zaraz by się oburzył tym co piszę, lecz jest to osoba zaangażowana osobiście w wydarzenia, dlatego też nie jest w stanie ocenić obiektywnie odczuć widzów, których co rok jest mniej. Pamiętam, lata temu nie było gdzie samochodu zaparkować w okolicach Orneckiej, jakaś TV nawet to filmowała. W tym roku zadałem sobie trud policzenia widzów, było ich około 300-tu. Tu rodzi się zasadnicza kwestia, dlaczego tak się dzieje. Samo zbiegnięcie się Euro, co prawda może powodować pewien ubytek na frekwencji, ale nie sądzę że miało to fundamentalne znaczenie dla oglądalności. Może by przykład organizacyjny wziąć od pani Anny Puszcz i jej stowarzyszenia?

Wg mnie znakomitym pomysłem była aranżacja wkroczenia wojsk do Lidzbarka wykonana dzień wcześniej przez rekonstruktorów i grupę ochotników (mieszkanek wpadających w panikę). Natychmiast pojawili się zaciekawieni ludzie, było bardzo sympatycznie, potem już spory tłumek się zebrał. Na koniec nagrodzili dzielnych żołnierzy brawami. Tym bardziej cennymi, bo spontanicznymi. Podobało się i to bardzo. Mam nadzieję, że w przyszłym roku, będzie podobnie, tylko z większym rozmachem. Można by urządzić prawdziwe walki uliczne, zdobycie jakiegoś budynku. Może być jakiś opuszczony, w ruinie jak np. dworzec PKS-u. Idealnie nadaje się do walki. Może wtedy przyjechałaby jakaś telewizja? Wtedy dumnie można powiedzieć ,że specjalnie poświęciliśmy perełkę architektury – dworzec PKS, oszpecając go i rujnując, tak aby przypominał latrynę z epoki napoleońskiej. Jak się chce to wszystko można przekuć na sukces, no ale w tym to już specjalizują się odpowiednie referaty w UM. Ważne, aby widz by w miarę blisko, przeżywał grozę, widział upadających żołnierzy w bezpośredniej odległości, a nie jakieś setki metrów od siebie w wysokiej trawie. Cóż, nie jestem od doradzania, są od tego specjaliści. Opisuję to z pozycji widza. Tylko tyle, bez cenzury i usuwania niewygodnych komentarzy.

Z góry przepraszam za błędy w tekście, ale nie jestem zawodowym dziennikarzem, którego to obliguje pisanie czystą polszczyzną.

Też kilka marnych fotek z cyfraka

 

 Posted by at 7:37 pm
maj 262012
 

Kolejny raz Lidzbark Warmiński odwiedzili niezwykle silni mężczyźni. Niecały rok temu, 25 września również mogliśmy podziwiać prężące się męskie muskuły. Z tym, że wtedy frekwencja na widowni wyniosła prawie 100%. Zapewne spowodowane to było darmowym jedzeniem, serwowanym przez Piotra Cieślińskiego w ramach promocji samego siebie.

Tym razem widownia sporo skromniejsza. O godzinie 14-tej, było na niej 15 osób. Kiedy impreza rozpoczęła się o 14: 20 doszło jeszcze 20. Potem już było więcej ludzi, zwabionych dźwiękami egzotycznych jak dla nas instrumentów. W szczytowym momencie było nieco ponad 200 osób. Później już wykruszali się powoli, do zakończenia imprezy dotrwała garstka najwytrwalszych. Może to świadczyć o niedostatecznej kampanii promocyjnej. Może ludzie po prostu nie wiedzieli o imprezie? Choć bardziej prawdopodobnym  wydaje się fakt, iż rok temu mieszkańcy poznawszy specyfikę tych konkurencji, uznało je za zbyt mało widowiskowe. Świadczyć o tym może zmniejszająca się liczebność widowni w trakcie trwania pucharu. Nieco znudzeni, opuszczali swe miejsca.

Co do samych konkurencji, stanęli naprzeciw siebie zawodnicy Highland Games i grupa Strongman. Niektóre podobały mi się, widowiskowe było wyciskanie szkockiej belki (nie mylić ze szwedzką, bo taka nie istnieje) i waga płaczu bokiem. Nasze panie wzięły udział w konkurencji rzucania kaloszem na odległość, a dzieciaki przeciągały linę. Nie było zapowiadanej degustacji whisky jak też potraw szkockich.

Podsumowując, można było spędzić przyjemnie kilka godzin obserwując ciężki trud zawodników, a samemu odpocząć po tygodniu pracy. Miłym zaskoczeniem na koniec zawodów, było pojawienie się dawno niewidzianego pana Artura Wajsa. Wręczał on nagrody dla zwycięzców.

Udało mi się zrobić w trakcie trwania zawodów kilka kiepskich zdjęć, są TUTAJ

 Posted by at 9:21 pm
maj 122012
 

12 maja na naszym reprezentacyjnym stadionie miejskim odbyły się zawody młodzieżowych drużyn pożarniczych OSP. Dawniej tak krytykowana inwestycja jakim była budowa stadionu, dziś jak się okazuje wcale nie była taka bezsensowna. Przyjemnie uczestniczyć w wydarzeniach sportowych, obserwować zmagania młodzieży, w komfortowych warunkach. Wystarczy przypomnieć sobie jak obiekt wyglądał kiedyś, to był wstyd.

Dziś stadion gościł młodzieżowe zespoły pożarnicze z naszego powiatu. Fajnie być gospodarzem imprezy na ładnym obiekcie. Jako Lidzbarczanin, nie czułem wstydu, a nawet szczypta dumy mnie rozparła tu i ówdzie. Zawody organizowane co dwa lata, a zwycięzcy pojada na finał wojewódzki. Organizowaniem zajęli się starosta i komendant naszej straży pożarnej. Nie zauważyłem jednak Jana Harhaja, nagrody między innymi wręczał druh Jankowski Artur, obecny wójt. Wydaje mi się, że to już początek kampanii referendalnej. Należy zwrócić uwagę, że TV Lidzbark wytworzyła już materiał propagandowy na rzecz Artura Jankowskiego. Ot, taka kolejna tuba PO-lityczna. Czekam na gloryfikujące wójta artykuły w Gazecie Lidzbarskiej. Nie należy mieć za złe redaktor naczelnej gazety jej stronniczość. Jej pracodawca lobbuje obecny chory układ władzy, więc nie może napisać tego co chce, ale co musi, aby tę pracę zachować.

Była grochówka, gorąca herbata i kanapki dla młodzieży. Organizacyjnie było kilka wpadek, ale przecież nie będę krytykował, bo mnie nigdzie potem nie wpuszczą. Klika niezbyt udanych fotografii można zobaczyć TUTAJ

 Posted by at 6:40 pm
maj 062012
 

6 maja był zimnym i pochmurnym dniem. Nasi strażacy nie przejęli się tym i urządzili bardzo ciekawy pokaz swojego sprzętu na placu przy Wysokiej Bramie. W końcu to zawodowcy. Nie straszna im pogoda, zawsze gotowi by ratować nasze życie, lub życie zwierząt. Zdejmą sople z dachu, wypompują wodę z zalanej piwnicy, wszystko to za darmo. Za ich ciężką pracę, płaci im państwo. Niestety o wiele za mało. Ktoś, kto naraża dla nas swoje zdrowie, a często i życie powinien być odpowiednio wynagradzany.

Na scenie grała orkiestra dęta Państwowej Straży Pożarnej i LDK-u pod batutą Andrzeja Mierzejewskiego. Laureaci konkursu plastycznego z okazji 20-lecia istnienia PSP otrzymali nagrody z rąk starosty Jana Harhaja. Zwycięzcy konkursu „sikawkowego” otrzymali maskotki, a wszyscy mogli najeść się do woli strażackiej grochówki. Największą atrakcją było wzniesienie się na 25 metrów ponad ziemię, w koszu strażackiego podnośnika. Naprawdę mocne przeżycie. Poza tym można było zwiedzać wnętrza strażackich wozów bojowych i przymierzać elementy umundurowania. Też tam byłem, i zdjęcia robiłem. Są w mojej galerii o TUTAJ

 Posted by at 4:46 pm