API

lis 062016
 

„Nie matóra lecz chęć szczera zrobi z Ciebie bochatera! „ – takie motto coraz częściej przyświeca abiturientom lidzbarskich szkół. Zdawalność matur w szkołach gdzie organem prowadzącym jest lidzbarski powiat, leży poniżej przeciętnej w województwie, a ono samo plasuje się na przedostatniej pozycji w skali kraju.

Centralna Komisja Egzaminacyjna podaje, że w lidzbarskim powiecie egzamin maturalny przeprowadzono w 6 szkołach:

1.Liceum Ogólnokształcące w Zespole Szkół w Lidzbarku Warmińskim
2. Zaoczne Liceum Ogólnokształcące dla Dorosłych w Lidzbarku Warmińskim
3. Technikum Nr 1 w Zespole Szkół Zawodowych w Lidzbarku Warmińskim
4. Technikum Nr 2 w Zespole Szkół i Placówek Oświatowych w Lidzbarku Warmińskim
5. Liceum Ogólnokształcące w Zespole Szkół Ogólnokształcących w Ornecie
6. Technikum w Zespole Szkół Zawodowych Centrum Kształcenia Ustawicznego w Ornecie

Najwięcej uczniów zdawało maturę w lidzbarskim liceum „Ogólniaku” i tam wynik był najlepszy. Na 86 uczniów egzamin zdało 81 co daje 94,2% zdawalności. Szkoła ta „ciągnie” w górę lidzbarską średnią.

Drugie miejsce zajmuje Technikum w ZSZ CKU w Ornecie. Tam na 19 uczniów, egzamin dojrzałości zdało 16. 84,2% zdawalności.

Trzecie miejsce przypadło „Ogólniakowi” z Ornety. Egzamin zdawało 34 uczniów z czego 27 z wynikiem pozytywnym. 79,4% zdawalności.

Czwarte miejsce dla Technikum Nr1 w ZSZ w Lidzbarku Warmińskim. 53 uczniów zdawało maturę, zaliczyło ją 40. 75.5% zdawalności.

Piąte i ostatnie miejsce w szkołach dziennych przypadło Technikum Nr 2 w ZSiPO z Lidzbarka Warmińskiego tzw. „Rolniczak”. Tam na 25 zdających, wynik pozytywny osiągnęło zaledwie 14. 56% zdawalności.

Klasą samą dla siebie jest  Zaoczne Liceum Ogólnokształcące dla Dorosłych w Lidzbarku Warmińskim. Na 10 przystępujących do egzaminu maturalnego zdał 1 (słownie: jeden) uczeń. 10% zdawalności.

Powyższe dane pochodzą z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej w Łomży i obejmują uczniów zdających egzaminy zarówno w pierwszym jak i drugim (poprawkowym) terminie.

Średnia zdawalność egzaminu maturalnego na poziomie kraju dla liceów wynosi 89%, a dla techników 76%. Wynika z tego, że tylko 2 szkoły w lidzbarskim powiecie uzyskały wynik lepszy od przeciętnej w kraju. Pozostałe wyraźnie odstają w tym zestawieniu. Dane dla egzaminów z maja 2016 r. Na poziomie województwa średnia zdawalność w liceach wyniosła 81%, a technikach 72%. Biorąc pod uwagę, iż warmińsko-mazurskie  zajęło przedostatnie miejsce w kraju pod względem zdawalności matur, nie może dziwić lepszy wynik lidzbarskich szkół w skali województwa. 3 szkoły przekroczyły średnią.

Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Dawno temu Wojciech Młynarski śpiewał, że aby babci nie denerwować trzeba jej drukować oddzielne pisemko. Zarząd Powiatu jest zapewne fanem znakomitego piosenkarza i tekściarza, bowiem przedstawiona na ostatniej sesji Rady Powiatu informacja o wynikach egzaminów, mówiąc delikatnie jest „podkolorowana”. Dane przekazane radnym z „bliżej nieznanych przyczyn”, znacznie odbiegają od tych oficjalnych, ogłoszonych przez Okręgową Komisję Egzaminacyjną.

zdawanoc-technikaSpójrzmy na tabelkę gdzie prezentuje się wynik zdawalności matur w „Rolniczaku” – 60% (nr 1 na liście). Nie jest to wynik wybitny, ale też nie dyskwalifikuje całkiem szkoły, gdzie dyrektorem jest pan Adam Brodowski. Wzrok czytelnika przemiata tylko ostatnią kolumnę z procentami. Któż tam będzie zadawał sobie trudu liczenia tych cyferek na „piechotę”, do tego trzeba mieć co najmniej 4 z matematyki na maturze, więc można zaryzykować. Jednak uważny czytelnik od razu zauważy, że na 12 zdających, maturę zdało 6 uczniów, co daje wynik 50%, a nie 60% jak podaje Zarząd Powiatu. Konfrontując te dane z oficjalnymi dostarczonych przez OKE w Łomży robi się jeszcze ciekawiej. Okazuje się, że nie zgadza się ani liczba zdających ani tych co zdali. Podobne rozbieżności występują także w danych z ZSZ w Ornecie.

Zdawalność matur na poziomie kraju w technikach wynosi 76%. Zarząd Powiatu podaje jednak liczbę 70%, co maskuje tak niski lokalny wynik. Na poziomie województwa sprawa ma się znacznie lepiej. Starosta przedstawia, iż szkoły techniczne w powiecie osiągnęły średnią zdawalność 65% przy 66% w województwie (niewielka różnica). OKE jednak prezentuje inne dane i dla Warmińsko-Mazurskiego wynosi ona 72%.

Radosna twórczość urzędników prezentujących Radzie Powiatu odmienne dane, niż te oficjalne, powinna zostać wyjaśniona np. przez komisję rewizyjną lub inne służby powołane do sprawowania kontroli nad Zarządem Powiatu. Rada Powiatu powinna mieć dostęp do rzetelnych i prawdziwych danych, bowiem tylko w ten sposób może podejmować właściwe decyzje.

Z przedmiotów zawodowych trudno jest ocenić zdawalność, bowiem istnieje ogromny wachlarz różnorodnych przedmiotów, często dość egzotycznych.  Z zestawienia wynika jednak, że „pewniakiem” w zdawalności jest – technik hotelarz 83% uczniów zaliczyło egzamin.

Należałoby także poświęcić oddzielny artykuł na temat przyczyn tak niskiej jakości nauczania w naszym powiecie. Przyjmuje się, że zdawalność matur jest syntetycznym wskaźnikiem poziomu nauczania, a powiat nasz zajmuje jedno z najdalszych miejsc.

Dla porządku prezentujemy całe zestawienie. Oficjalne wyniki matur znajdują się na stronie OKE w Łomży pod TYM linkiemegzamin-zawodowy-2016 wyniki-egzaminu-maturalnego-i-zawodowego-2016

 

 

 

 

 

 

 Posted by at 12:44 am
paź 292016
 
fot. API

fot. API

Przyczynkiem do napisania poniższego tekstu było pytanie jednego z Lidzbarczan, jakie padło podczas pierwszego spotkania Burmistrza z mieszkańcami. Jegomościa w sile wieku, interesowała wysoka opłata (900zł) za dochowanie zmarłego do istniejącego grobu ziemnego.  Czy nie można jej naliczać proporcjonalnie, czyli  opłata rośnie w miarę upływu czasu od ostatniej opłaty za tzw. „wznowienie” grobu – pytał zmartwiony mieszkaniec. Prezes PGK wyjaśnił, że jest to oddzielna opłata.

Po bliższym zbadaniu sprawy, okazuje się, że problem naliczania opłat za korzystanie z cmentarzy komunalnych w Lidzbarku Warmińskim jest bardzo poważny. Mimo niepełnych jeszcze danych, publikujemy materiał ze względu na zbliżające się święto 1 i 2 listopada. Mając na względzie jak najbardziej czytelny przekaz, ograniczamy do minimum prawniczy „bełkot”.

Stawki opłat za usługi na terenie cmentarzy komunalnych w Lidzbarku Warmińskim określa zarządzenie nr SE.0050.16.2012.MG Burmistrza Miasta z dnia 17 lutego 2012 r. Znajdujemy w nim cały wachlarz obciążeń finansowych, w tym m.in. „każde dochowanie w grobie ziemnym”  900zł; w Sarnowie 441zł, dochowanie w grobie murowanym 600zł; w Sarnowie 367,50zł. Prócz tego znajdują się pozycje jak „zezwolenie na postawienie lub wymianę nagrobka czy opłata za wjazd na teren cmentarza oraz wiele innych. Opłaty z tytułu opłat wnoszone są dla PGK i stanowią jego dochód.

Pobieżna analiza stanu prawnego funkcjonowania lidzbarskich cmentarzy dowodzi, że w zasadzie opiera się ono na bezprawiu. Podstawowym aktem prawnym regulującym powyższe jest ustawa z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych (z późniejszymi zmianami). Jest to akt nadrzędny w stosunku do wszystkich regulaminów, cenników czy zarządzeń uchwalonych przez radę gminy lub Burmistrza. Wszelkie regulacje tychże aktów prawa miejscowego nie mogą wykraczać ponad kompetencje aktu głównego. W funkcjonowaniu cmentarzy pomniejsze znaczenie mają także inne przepisy jak prawo budowlane, o ochronie zabytków i inne.

Cennikowe Eldorado

W ocenie redakcji niezgodnie z prawem pobierana jest opłata  za dochowanie do istniejącego grobu ziemnego w sytuacji, gdy dokonano opłatę za wykonanie pierwszego. W tym bowiem przypadku opłatą, jakiej może żądać PGK, jest opłata za udostępnienie miejsca pod wykonanie pochówku pierwszej osoby zmarłej oraz opłata za przedłużenie „ważności grobu”. Opłata za wykonanie następnego pochówku (dochowanie), w tym samym miejscu, zawiera się już bowiem w opłacie uiszczonej na podstawie w art. 7 ust. 2 ustawy, gdyż przez pobranie przez zarządcę cmentarza opłaty za kolejne 20 lat, przez które grób nie może być rozdysponowany, a więc za dalsze korzystanie z danego miejsca pochówku, PGK traci także uprawnienie do pobierania dalszych opłat z tego samego tytułu. Ujmując to prosto: jeśli zapłaciłeś za pochowanie pierwszej osoby i przedłużyłeś 20-letnią ważność miejsca, to nie musisz wnosić żadnej opłaty za dochowanie.

Wniesienie opłaty za miejsce grzebalne na cmentarzu wytwarza stosunek  cywilnoprawny, w ramach którego osoba uzyskuje nie tylko prawo do pochowania zmarłego, ale także szereg uprawnień o charakterze trwałym, takich jak prawo wzniesienia nagrobka i jego przekształcenia, stałego jego utrzymania w należytym stanie, prawo wykonywania zmian o charakterze dekoracyjnym itp. Co za tym idzie opłaty jakie przewiduje cennik w zakresie zezwolenia na postawienie lub wymianę nagrobka są nielegalne. Takiej opłaty nie przewiduje ustawa o cmentarzach z 1959 r. ani też ustawa z dnia 7 lipca 1994 r. Prawo budowlane.

Omówiliśmy tylko dwie pozycje z lidzbarskiego cennika za korzystanie z cmentarzy. Nielegalnych opłat jest znacznie więcej, lecz ze względu na objętość artykułu należy je teraz pominąć.

Cmentarze komunalne należą do gminy i opłaty wnoszone z tytułu korzystania z nich stanowią dochód własny, który zgodnie z prawem należy wykazać w planie budżetowym. W Lidzbarku Warmińskim jest inaczej. Pieniądze wpłacane do kasy PGK z tytułu opłat za korzystanie z cmentarza zasilają… PGK. Co ciekawe niezgodny z prawem jest nawet regulamin porządkowy cmentarzy komunalnych jaki uchwalił zarząd PGK, bowiem określenie zasad i regulaminów uprawniona jest włącznie gmina. Kwestią otwartą pozostaje także podstawa prawna na jakiej PGK zarządza cmentarzami w Lidzbarku Warmińskim. PGK jest spółką prawa handlowego, więc podlega wszelkim przepisom z tym związanym. Tak jak ogłasza się przetarg na utrzymanie zieleni miejskiej, czy inne, gmina powinna na podobnej zasadzie wyłaniać administratora cmentarzy.

Wszelkie wątpliwości opisane powyżej i te o których nie wspominamy z racji objętości artykułu, zbada Wojewoda Warmińsko-Mazurski.

Implikacje w przypadku potwierdzenia przez Wojewodę wątpliwości zgłoszonych przez redakcję.

W pierwszej kolejności Wojewoda wezwie organa gminy do zaprzestania naruszenia prawa miejscowego poprzez jego zmianę. O ile to nie nastąpi Wojewoda skieruje odpowiedni wniosek do Sądu Administracyjnego. Ten z kolei uchyli wadliwe zarządzenia czy uchwały.

Co to może oznaczać w praktyce?

Zwrot obywatelom niesłusznie pobranych opłat z tytułu korzystania z cmentarzy komunalnych tj. za dochowanie do grobu, za zezwolenia na postawienie pomnika, jego zmianę oraz co może zainteresować zakłady pogrzebowe – opłata za wjazd na teren cmentarza. Roszczenia z tego tytułu (bezpodstawne wzbogacenie) sięgają 10 lat wstecz wraz z odsetkami i powinny być kierowane do Urzędu Miasta, a nie PGK. Skala finansowa jest bardzo trudna do oszacowania, redakcja wystąpiła do PGK o odpowiednie dane finansowe, aby móc w przybliżeniu określić kwotę zwrotu niesłusznie naliczonych opłat. Sądzimy, iż może to być kwota od 1 mln zł do nawet 3 mln i więcej zł za cały 10-letni okres wraz z odsetkami.

Oczywiście warunkiem niezbędnym do wszczęcia procedury jest podzielenie wątpliwości redakcji przez Wojewodę. O wszystkim będziemy pisać na bieżąco.

 Posted by at 11:47 pm
paź 282016
 

Ostatnia Sesja Rady Miasta jest warta kilku słów komentarza choćby z racji poruszanego na niej tematu portalu NaszLidzbark. Nie będzie to jednak relacja, bo można sesję obejrzeć TUTAJ. Przekażę ledwie kilka uwag oraz spostrzeżeń.

Radna Serwach Agnieszka w wolnych wnioskach powiedziała o portalu i osobie jej Redaktora Naczelnego m.in.

Prowokuję do komentarzy i hejtu. Pisze niezgodnie z prawdą lub niewyczerpujące informacje tak jak np. ostatnio ze spotkań Burmistrza z mieszkańcami. Pisze po swojemu, bądź nie on to pisze, tylko ktoś jemu pisze bo nie podejrzewam, że pan to sam tam wypisuje. Zaatakował pan wiadomo którą panią radną ale ja byłam przykładem takiego hejtu […], że jestem podobno jakąś osobą, która przekazała 200 tys zł dla jakiegoś tam żołnierza. Ja czytałam ten artykuł, który ktoś nagminnie udostępniał na NaszLidzbark i który prowokował do tego, żeby skierować podejrzenia na moją stronę i rzeczywiście w Lidzbarku zaczęły takie plotki chodzić. [dalsza część w nagraniu]. „

Krótka odpowiedź redakcji na powyższe: Szanowna pani! Piszę, bo każdy w tym kraju ma takie prawo. To, w jaki sposób piszę to moja prywatna sprawa, a portal NaszLidzbark jest moją własnością. Pani również może zacząć pisać! Jestem otwarty na wszystkich i chętnie publikuje nadesłane teksty, tak więc zapraszam do współpracy. Nie podejrzewam też, że na sesję Rady Miasta przychodzi radna Agnieszka Serwach, tylko jej 64-letni sobowtór, bowiem poziom wypowiedzi tejże pani nie licuje z powagą jaka powinna towarzyszyć Sesji. Dobrze, że pan Kędzierski przerwał tę dysputę i sesję zakończył.

Nieco wcześniej radny Brodowski stwierdził obecność niezależnych mediów na sesji i wyraził nadzieję, że przekażą one mieszkańcom jak wiele interpelacji i wniosków złożyła „prawa strona” (chodzi o radnych z WNMO). Niestety ja nie zauważyłem przedstawiciela niezależnej gazety tj. Lidzbarskiej. Niezależnej z tejże przyczyny, że nie ważne jak mówią o władzy (dobrze czy źle), oni i tak napiszą pozytywnie. Cała redakcja NaszLidzbark, czyli ja i mój pies (autor większości artykułów), uważa, że radni nie powinni czekać na sesję, aby przekazać zgłoszone przez mieszkańców problemy. Powinno się je zgłaszać od razu Burmistrzowi. Czekanie z tym na sesję, poczytać można za chęć „zabłyśnięcia” przed kamerami, a przecież nie o to chodzi w pracy radnego. Dodam, iż interpelacje radny może składać w każdym czasie, nie tylko na sesji.

Pan Romaszko kontra pan „pszczelarz”.

Każdy z mieszkańców może zabrać głos na sesji, wystarczy to zgłosić przewodniczącemu przed jej rozpoczęciem, taką zasadę przewiduje nowy Statut Miasta. Zgodnie z nim, wystąpienie mieszkańca nie może trwać więcej niż 3 minuty. Jednak nie ujęto w statucie pewnej ważnych wyjątków, które przecież stosuje się. Ograniczenie czasowe wypowiedzi do 3 minut ma zastosowanie tylko do osób niewygodnych dla władzy samorządowej, takich, które zgłaszają nieprawidłowości lub po prostu mówią prawdę o pracy Rady Miasta lub radnych. Na ostatnią sesję przyszedł pan Józef Zysk. Przewodniczący udzielił mu głosu. Pan Zysk bez przeszkód, lał miód na serca samorządowców ponad 14 minut. Chwalił ich za to że pomogli w organizacji dni pszczelarza. Mówiąc prościej otrzymali podziękowania za oddanie ok. 30 tys zł publicznych pieniędzy na rzecz organizacji imprezy pszczelarskiej. Dogłębnie wzruszające wystąpienie pana Zyska, gdzie przedstawił władze samorządowe jak bohaterów, zakończono oklaskami. Inny mieszkaniec naszego miasta. Pan Romaszko, także zabrał głos podczas sesji. Lecz przedtem pan Kędzierski poinstruował, jak uczniaka że ma 3 minuty na wypowiedź. Później przypomniał, że czas się kończy i odebrał mu głos. Wydaje się, że Przewodniczący dzieli społeczeństwo na tych słodzących i na tzw. „gorszy sort”. Potem radni dziwią się, że mało kto przychodzi na dyżury, że zainteresowanie społeczne jest znikome. Ludzie widzą jak różnie się traktuje mieszkańców i wyciągają wnioski. Sam Statut Miasta jest dokumentem anty-społecznym i wielkim krokiem wstecz w rozwoju społeczeństwa obywatelskiego.

Zarysowuje się także ciekawa sytuacja pod względem zasobności budżetu miasta (zadłużenie miasta na koniec 2015 r. 26 212 005, 62 zł, przy dochodach własnych 23 701 972, 34 zł). Realizacja tak wielu inwestycji może budzić niepokój o jego spójność. Radny Brodowski uparł się aby zrobić plac zabaw na Astronomów na terenie spółdzielni Mieszkaniowej. Burmistrz, że to nie teren spółdzielni, ale i tak pieniędzy nie ma. Wywiązała się dyskusja z której w zasadzie nic nie wynikło. Burmistrz któryś raz powtórzył, że musi działać w granicach prawa, zgodnie z prawem i nie wie czy można przeznaczać środki publiczne na budowę placu zabaw na terenie spółdzielni. Musi poczekać na ekspertyzę prawnika. Kierowanie się zasadą działania w granicach prawa pan Burmistrz stosuje dość wybiórczo lub wtedy kiedy jest mu wygodniej. Przypomnę np. sytuację z IV Sesji Rady Miasta, kiedy to po niekorzystnym dla Burmistrza głosowaniu w sprawie odwołania Skarbnika Miasta, sesję przerwano a Burmistrz wezwał radnych do swojego gabinetu na „dywanik”. Po przerwie uchwałę przegłosowano zgodnie z wolą Burmistrza. Postępowanie to w rażący sposób naruszyło kluczowe zasady w funkcjonowaniu organów gminy czyli jawność (dokładnie złamano przepis art. 11b ustawy z 8 marca 1990 r. o samorządzie gminnym). Burmistrz wg. własnego uznania naraził podatników na straty finansowe, utrzymując przez 3 miesiące podwójny etat Skarbnika Miasta (kilkadziesiąt tys złotych). Mieszkańcy widzą te i inne zachowania czy to Burmistrza czy Rady Miasta i wyciągają wnioski. Stad nie może budzić zdziwienia tak nikłe zainteresowanie spotkaniami z osobami stosującym prawo wybiórczo. Wracając do radnego Brodowskiego. Postawa radnego  do złudzenia zaczyna przypominać tą prezentowaną 9 – 10 lata temu przez ówczesnego Przewodniczącego Rady Miasta Artura Wajsa. Co sesja to atak na biednego pana Byczkowskiego. Czyżby radny Brodowski chciał pójść śladami swego partyjnego idola? Wszystko na to wskazuje.

 

 Posted by at 2:15 pm
paź 252016
 
Parking za Wysoką Bramą z okresu przed zamknięciem ruchu i ułożeniem kamieni.

Parking za Wysoką Bramą z okresu przed zamknięciem ruchu i ułożeniem kamieni.

W Lidzbarku Warmińskim należy wprowadzić strefę ograniczonego postoju lub płatnego parkowania – taka konkluzja wynika z wczorajszego posiedzenia połączonych komisji Rady Miasta.

Na początku roku, kilku lidzbarskich przedsiębiorców prowadzących „biznes” przy ulicy Wysokiej Bramy i Konstytucji 3 Maja złożyło do Burmistrza i Starosty wniosek, aby na tychże ulicach wprowadzić bezpłatne czasowe ograniczenie postoju. Wg. wnioskodawców czasowe ograniczenie postoju do 2 godzin zwiększyłoby dynamikę ruchu i tym samym umożliwiło potencjalnym klientom parkowanie w pobliżu ich sklepów na czas zakupów. W ocenie wnioskodawców, parkingi zajmowane są na cały dzień przez pracowników pobliskich firm co skutecznie zniechęca klientów do robienia zakupów w ich sklepach (nie ma gdzie zaparkować). Dzisiaj ci przedsiębiorcy przyszli na komisje, aby dowiedzieć się bezpośrednio od Burmistrza i Rady Miasta jakie stanowisko zajmują w tej sprawie, bowiem z bogatej wymiany pism nic konkretnego nie wynika.

Burmistrz poinformował, iż przygotował koncepcję wprowadzenia stref ograniczonego postoju na ulicach w centrum miasta. Mieszkańcy tych ulic otrzymaliby karty specjalne karty wyłączające z tego ograniczenia. Starostwo koncepcję  odrzuciło. Przypomniał jednocześnie, że większość ulic w centrum, należy do Starostwa. Przeprowadzono także kalkulację finansową dotyczącą wprowadzenia płatnego postoju z której wynika, że inwestycja ta przynosiłaby straty (parkometry, obsługa, licencje itp.). Burmistrz stwierdził, że wobec tego nie wie co ma zrobić, ponownie zaznaczając, iż ulice w centrum miasta należą do Starostwa. Koncepcja ograniczonego postoju nie niesie prawie żadnych skutków finansowych (ustawienie znaków), a dyscyplinowaniem kierowców zajął by się system monitoringu miejskiego wraz ze Strażą Miejską. Projekty ograniczenia postoju jak i płatnego parkowania są gotowe i ich wprowadzenie zależy od decyzji Starostwa.

Radny Kurto stwierdził, że należy wprowadzić na kilku ulicach płatne parkowanie, a jak się sprawdzi rozszerzyć strefę na kolejne. Parking na Kopernika stoi prawie pusty i tam parkowanie będzie bezpłatne.

Radny Kędzierski dodał, że poważnie myślimy nad wprowadzeniem strefy płatnego parkowania. Od wiosny do jesieni miasto było zakorkowane samochodami z obcymi rejestracjami. Uważa także , że miasto powinno mieć jakieś korzyści z parkowania samochodów turystów. Na pytanie redaktora NL, jak odróżnić turystę od mieszkańca, radny stwierdził, że mieszkaniec wykupi sobie kartę za 10zł i będzie parkował gdzie zechce. Dodał, iż nie jest to jakiś kolosalny pieniądz,  aby mieszkańca Lidzbarka nie było na to stać.

Burmistrz i Rada Miasta ponownie zwróci się do Starosty z inicjatywą wprowadzenia strefy ograniczonego postoju. Z gorącej dyskusji nie wynikło jednoznacznie, jaką koncepcję planuje się przeforsować u Starosty.

Z informacji uzyskanych od lidzbarskich przedsiębiorców (skupionych w centrum miasta) wynika, iż 4 rok z rzędu spadają im obroty i coraz trudniej prowadzić tam działalność. Tę niekorzystną sytuację wiążą z całkowitym zamknięciem ruchu za Wysoką Bramą (tzw. deptak) co za tym idzie znacznym spadkiem atrakcyjności lokalizacji zakupowych dla klientów zmotoryzowanych. Wcześniej ludzie stawiali samochody np. na wygodnym parkingu tuż za Bramą i poruszali się pieszo  ciągiem sklepów. Obecnie wolą pojechać w odleglejsze miejsca, tam gdzie pojazd można zaparkować.

Plany wprowadzenia strefy płatnego parkowania nie są nowe. Już w 2004 r. był taki pomysł, lobbowany przez ówczesnego Przewodniczącego Rady Miasta Artura Wajsa (inicjatywa ówczesnej Rady Miasta). Chciał 200 miejsc odpłatnego postoju wobec 75 proponowanych przez Burmistrza Byczkowskiego. Krótki fragment protokołu z XVIII Sesji rady Miasta z 31 marca 2004 r.

„Pan Mieczysław Byczkowski stwierdził, że przy dużych trudnościach finansowych miasta i wejściu Polski do Unii
Europejskiej nie powinniśmy mieszkańcom miasta wprowadza dodatkowych opłat. Powinniśmy rozpocząć od
konsultacji społecznej w sprawie utworzenia strefy płatnego parkowania. Gro samochodów będzie parkować
przy Urzędzie Miasta, Agacie i Biedronce.
Pan Artur Wajs Przewodniczący Rady poinformował, że środki finansowe z wpływów za płatne parkowanie będą
przeznaczone na „ poprawę estetyki miasta Lidzbarka Warmińskiego”. Pobierając opłatę za parkowanie nie
uderzymy w osoby najbiedniejsze i symboliczną opłatę mogą płacić”

Zapraszamy do dyskusji na temat koncepcji wprowadzenia ograniczenia postoju lub strefy płatnego parkowania w centrum miasta. Być może pomysł z płatnym czy ograniczonym postojem należałoby skonsultować z mieszkańcami miasta?

Pełny zapis audio z dyskusji poniżej (28m29s)

 Posted by at 11:20 am
paź 232016
 
Zrzut ekranu ze strony kina w LDK-u. Lidzbarska projekcja filmu miała być ocenzurowana?

Zrzut ekranu ze strony kina w LDK-u. Lidzbarska projekcja filmu miała być ocenzurowana?

Wybierając się na projekcję filmu „Wołyń” w lidzbarskim LDK-u, byłem przekonany, że obejrzę go prawie sam. Jednak pod budynkiem nie znalazłem ani jednego miejsca wolnego na parkingu; czyżby powiatowy dzień edukacji nieco się przedłużył? – pomyślałem. W środku kolejne zaskoczenie – do kasy biletowej ustawiła się kolejka. Co prawda w dniu premiery biletów zabrakło, ale tydzień później sala powinna jak zwykle świecić pustkami. Na szczęście tak się nie stało. Sprzedano ok. 150 biletów, co wg. obsługi jest wynikiem słabym, albowiem ten film przyciąga widzów jak żaden wcześniej wyświetlany w LDK. Bardzo wiele napisano już o filmie i zrobiły to osoby znacznie lepiej znające kino. Z dziesiątek przeczytanych recenzji i opinii, pozwoliłem sobie zamieścić skrót jednej z nich. Zgadzam się z nią w 100%.

„Dokonując oceny filmu „Wołyń” musimy zdać sobie sprawę z tego, jak trudne i odpowiedzialne zadanie stanęło przed jego twórcami. Przede wszystkim miał to być nie tylko pierwszy w światowej kinematografii film ukazujący masową zbrodnię dokonaną przez ukraińskich nacjonalistów na tym obszarze, ale w ogóle pierwszy polski film przybliżający szerokiej widowni specyfikę życia, jakie wiodła ludność Wołynia w latach 1939-1945.

Nie można było więc ograniczyć się do ukazania samej rzezi z lipca i sierpnia 1943 roku. Te najbardziej dramatyczne wydarzenia musiały zostać poprzedzone wstępem, który w skrótowej formie wyjaśniłby sytuację społeczno-polityczną i panujące tam ówcześnie nastroje. Potrzebny był ogólny pomysł narracyjny, na bazie którego można by skonstruować scenariusz atrakcyjnego filmu fabularnego, niosącego przekaz czytelny dla współczesnego odbiorcy.

Pojawiły się więc pytania : jak pokazać w jednym filmie fakt zamordowania stu tysięcy ludzi, przez innych ludzi, którzy do niedawna żyli ze swymi ofiarami w sąsiedzkiej komitywie?, jak pokazać całą grozę tego faktu, przy zachowaniu jednak właściwej dla kina fabularnego formy opowieści, która, jak każda dobra opowieść ma zarówno wstęp, rozwinięcie i zakończenie, jak i konkretnych bohaterów, dążących do określonych celów i napotykających na swej drodze rozmaite przeszkody i perypetie?

W „Wołyniu” przewodniczką jest prosta wiejska dziewczyna, która wie tylko tyle, że Ukraińcy, będący do niedawna jej dobrymi sąsiadami, chcą ją teraz okrutnie zamordować wyłącznie z racji jej polskiej narodowości. Negatywną konsekwencją takiego rozwiązania narracyjnego jest więc to, że świadomość widzów po seansie niewiele różni się od świadomości, jaką na temat krwawych wydarzeń na Wołyniu, mogła mieć w latach czterdziestych ubiegłego wieku przeciętna chłopka z tamtych okolic.

I w tym właśnie miejscu pojawia się mój zasadniczy zarzut dotyczący „Wołynia”. Decydując się na subiektywizację narracji, polski reżyser nadał swej opowieści bardzo emocjonalny charakter, ale odbyło się to niestety kosztem przekazu merytorycznego. Zamiast opowieści o przebiegu jednej z najbardziej bezwzględnych europejskich czystek etnicznych, otrzymujemy horror wojenny o polskich chłopach drżących ze strachu przed chłopami ukraińskimi, którzy, uzbrojeni w siekiery, napadają na nich pod osłoną nocy.

W filmie zdecydowanie zabrakło scen ukazujących, że mordowanie Polaków na Wołyniu było akcją zaplanowaną dużo wcześniej na szczeblu politycznym ( już w dniach 17-23 lutego 1943 roku odbyła się pierwsza konferencja kierownictwa OUN, na której ją zaplanowano), szczegółowo opracowaną od strony militarnej i logistycznej, w którą aktywnie zaangażowało się też chłopstwo ukraińskie.

Wystarczyło pokazać krótką scenę z zebrania przywódców OUN, na którym zapadła decyzja o likwidacji polskiej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat, a następnie scenę przedstawiającą spotkanie Dmytro Klaczkiwskiego („Kłyma Sawura”) ze swym podwładnym Jurijem Stelmaszczukiem, na którym „Kłym” samowolnie zmienia postanowienia naczelnego dowództwa i wydaje rozkaz o „bezwzględnej, powszechnej, fizycznej likwidacji elementu polskiego” na wybranym terenie. Można było pokazać, że przywódcy ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego wcale nie byli zwykłymi pastuchami pasącymi krowy na polach. Wielu z nich miało średnie lub wyższe wykształcenie. Dmytro Klaczkiwski studiował prawo na Uniwersytecie Lwowskim a Roman Szuchewycz ukończył Politechnikę Lwowską. Obaj odbyli służbę wojskową w Wojsku Polskim.

W filmie Smarzowskiego widzimy tylko 20-30 osobową grupę wiejskich krzykaczy, którzy spotykają się nocami na leśnej polanie, by przy świetle ogniska podsycać w sobie rodzącą się świadomość narodową. Swym wyglądem przypominają trochę członków ukraińskiej bandy, pokazanej w filmie „Ogniomistrz Kaleń” Ewy i Czesława Petelskich. Pamiętajmy jednak, że banderowcy inaczej wyglądali w roku 1946 w Bieszczadach, gdy ukrywali się po lasach jak zwierzyna łowna przed ścigającymi ich regularnymi oddziałami Ludowego Wojska Polskiego, a inaczej w roku 1943 na Wołyniu, gdy działali jawnie i gdy pozowali na bojowników armii narodowowyzwoleńczej. Zachowało się wiele fotografii z tego początkowego okresu, na których upowcy pozują dumnie, prężąc się w starannie wyprasowanych i zapiętych pod szyję mundurach.

W „Wołyniu” zdecydowanie zabrakło mi scen przedstawiających zagładę jednej z polskich kolonii, jaka miała miejsce w dniu 11 lipca 1943 (tzw. krwawa niedziela). Wyraźne pokazanie w filmie tego kulminacyjnego momentu rzezi było niezmiernie ważne. Gdyby przebieg tego ataku przedstawić zgodnie z obecną wiedzą historyczną, widzowie nie mieliby żadnych wątpliwości, że doszło tam do planowej akcji o charakterze ludobójczym. Każda z 99 osad polskich, które zostały w dniu 11 lipca objęte skoordynowanym atakiem oddziałów UPA, została spacyfikowana w bardzo podobny i dokładnie przemyślany sposób. Najpierw każdą wieś otaczano ze wszystkich stron, by uniemożliwić mieszkańcom ucieczkę, następnie dochodziło do ataku bojowników UPA uzbrojonych w broń palną, którzy likwidowali broniących się mężczyzn, później nadchodzili cywilni OUN-owcy z siekierami i nożami dokonujący rzezi wszystkich pozostałych przy życiu, a jeszcze później wkraczali do akcji zwykli chłopi ukraińscy, dokonując rabunku pozostawionego mienia. Mordowanie i kradzieże trwały od godziny trzeciej nad ranem do późnego popołudnia. Na koniec podpalano splądrowane domostwa.

Zamiast tego Smarzowski pokazuje nam nocne napady dokonywane przez niewielkie grupki ukraińskich zbirów, które następnie kontruje analogicznymi atakami odwetowymi polskich band, dokonujących równie okrutnych czynów. Taki sposób ukazania przebiegu wydarzeń niebezpiecznie zbliża przekaz merytoryczny filmu do narracji typowej dla historyków ukraińskich, pragnących wykazać, że wydarzenia na Wołyniu w roku 1943 miały charakter wojny domowej, w której obie strony ponosiły równie dotkliwe straty.

Po obejrzeniu „Wołynia” młody widz będzie sądził, że rzeź wołyńska polegała głównie na nocnych napadach, dokonywanych przez grupki uzbrojonych w siekiery ukraińskich bandziorów. To bardzo uproszczona wizja, która znacznie bardziej nadaje się do opisu sytuacji w Bieszczadach w latach 1945-1947. W filmie absolutnie nie została oddana atmosfera nacjonalistycznego szaleństwa, jakie opanowało wtedy większość ludności ukraińskiej Wołynia i Galicji Wschodniej. To szaleństwo zrodziła z jednej strony bardzo skutecznie prowadzona przez OUN antypolska akcja propagandowa, a z drugiej strony wyraźne przyzwolenie i wręcz agitacja ze strony agresywnego duchowieństwa grekokatolickiego. Do tego dochodziła oczywiście chęć zemsty na zamożniejszych polskich sąsiadach, a także zwykła żądza bezkarnego mordu i rabunku.

Trudny do pojęcia jest również fakt, że w wielu ogarniętych rzezią rejonach Wołynia panowała po stronie ukraińskiej atmosfera, przypominająca tą, jaka panuje co roku podczas karnawału w Rio de Janeiro. W jednej z relacji naocznych świadków opisano na przykład scenę, która doskonale nadawałaby się do zastosowania w filmie fabularnym. Na rozległej leśnej polanie zwycięscy Ukraińcy urządzili sobie wesołą zabawę z tańcami i muzyką. Ktoś grał na akordeonie, ukraińskie dziewczęta tańczyły i śpiewały pieśni narodowe, pito wódkę. A dosłownie kilkadziesiąt metrów obok w głębokim dole, w którym rozpalono ogromne ognisko, piekli się żywcem Polacy, przywiezieni furmankami z sąsiedniej wsi. OUN-owcy krępowali im kończyny drutem kolczastym i wrzucali w ogień jak kłody drewna. Piekielne wrzaski mordowanych nie przerywały jednak szampańskiej zabawy ukraińskiej młodzieży. W „Wołyniu” powinna absolutnie znaleźć się chociaż jedna scena, która w mocny, bezkompromisowy sposób ukazywałaby ukraińskie bestialstwo. Scena naprawdę wgniatająca w fotel, miażdżąca, zostająca na zawsze w pamięci każdego widza.

Twórcy filmu „Wołyń” kierowali się niewątpliwie ideą pojednania. To bardzo piękna idea, podobnie jak piękne są słowa, mówiące o chęci stworzenia filmu, będącego „mostem, a nie murem” między narodem polskim i ukraińskim. Ponieważ osobiście również jestem zwolennikiem pojednania, nie mam nic przeciwko tym fragmentom filmu, które ewidentnie zostały stworzone z myślą o przypodobaniu się stronie ukraińskiej. Mam tu oczywiście na myśli scenę polskiego odwetu i liczne sceny ukazujące, że wśród Ukraińców było też wielu porządnych lub też nie do końca złych ludzi. Uważam jednak, że zarówno ukazanie z całą mocą prawdy na temat bestialstwa nacjonalistów, jak i faktu, że mordowanie Polaków miało tam formę zorganizowanej akcji ludobójczej, wcale nie kłóciłoby się z ideą pojednania, stanowiącą dla Smarzowskiego naczelny drogowskaz podczas pracy. Twórcy filmu uznali jednak niesłusznie, że takie posunięcie byłoby zbyt ryzykowne, gdyż groziłoby posądzeniami o ich wrogie nastawienie wobec Ukraińców.

Smarzowski pokazał nam rzeź wołyńską w wersji light, ale kierowały nim niewątpliwie szlachetne intencje. Nie można mu z pewnością zarzucić, że w którejś ze scen pokazał nieprawdę. „Wołyń” jest więc filmem zrobionym mądrze i uczciwie, ale pozbawionym „jądra” w postaci jednoznacznego ukazania obrazu ukraińskiej akcji ludobójczej. Najgorsze, że tej „kastracji” nie dokonała zewnętrzna cenzura, lecz sami twórcy, którzy zdecydowanie zbyt daleko posunęli się w kompromisach, wynikłych z przesadnego kierowania się w swej pracy ideą polsko-ukraińskiego pojednania.

Choć „Wołyń” daleki jest od doskonałości, należy uznać go za film przełomowy w historii polskiego kina, bo kończący okres trudnej do pojęcia zmowy milczenia, którą temat rzezi wołyńskiej objęty był przez siedemdziesiąt lat. Jeszcze do niedawna jedynym „osiągnięciem” polskiej kinematografii w tym zakresie był haniebny, naszpikowany kłamliwą, antypolską narracją, czteroczęściowy serial telewizyjny, wyprodukowany przez firmę Jerzego Hoffmana, za pieniądze pochodzące od ukraińskich środowisk probanderowskich – „Ukraina-narodziny narodu”.

Na koniec chcę wyrazić swój wielki szacun dla Wojtka Smarzowskiego, który wykazał się dużą odwagą i mądrością. Odsuwając na bok komercyjne projekty, na cztery lata zanurzył się w mroku wołyńskiego piekła, by dać wyraz prawdzie, by oddać hołd pomordowanym, by przybliżyć nam kresową specyfikę, by przestrzec nas przed demonem nacjonalizmu i by, na przekór tematowi, zrealizować film, który „jest zrobiony z dużą wiarą w człowieka”. Dziękuję ci, Smarzol!”

Powyższy tekst jest komentarzem czytelnika  zamieszczonym na portalu filmweb.pl

 Posted by at 10:40 pm