Szanowna redakcjo! Jestem stałym czytelnikiem waszego portalu od samego początku. Piszę do was, aby przekazać subiektywne wrażenia z obchodów Święta Wojska Polskiego, a także Uroczystej Sesji Rady Miasta oraz wieczornego koncertu na boisku przy ul. Polnej.
Lidzbarskie obchody Święta Wojska Polskiego inaugurują tzw. Dni Lidzbarka Warmińskiego. Wybrałem się wraz z rodziną na plac w centrum miasta, aby podziwiać naszych dzielnych wojaków, a także sprzęt wojskowy. Impreza jak co roku przyciągnęła trochę mieszkańców miasta, choć głównym magnesem była wojskowa grochówka, tym razem ufundowana przez Starostwo Powiatowe oraz Urząd Miasta. Szczególne zainteresowanie maluchów skupiło się jak zwykle na muzealnych eksponatach wystawionych przez 9 Pułk Rozpoznawczy. Były to wozy bojowe, wśród nich najbardziej okazały Ural ze stacją zakłóceń odzewowych „Jadwiga-3” (SPN-30).
Kiedy ponad 20 lat temu, służyłem w lidzbarskiej jednostce wojskowej, owe stacje już wtedy były przestarzałym reliktem postsowieckiej myśli technicznej. Pokazywanie ich dzisiaj Polakom, jako wyposażenie naszej armii, uznać można za pewien symbol przemian ustrojowych, pomnik archaizmu lub jak kto woli miejsce w którym nasze wojsko zatrzymało się po odcięciu sowieckiej pępowiny „technologicznej”. Na osobach nie posiadających wiedzy wojskowej, wielkie maszyny bojowe wywołują podziw i wrażenie poczucia bezpieczeństwa, na tych co wiedzą na co patrzą – niedowierzanie lub po prostu uśmiech.
Czwarta władza
My i oni – głęboko zakorzeniony socjalistyczny podział na tych co na trybunie i resztę społeczeństwa. Nie inaczej było i tym razem. Społeczeństwo musi przecież widzieć kto nimi rządzi i komu należy się kłaniać. Bez trybuny ludzie ci wyglądem przypominaliby takich zwykłych obywateli, niczym nie wyróżniających się z tłumu gapiów. Cóż mieliby począć fotografowie tejże chucpy, jak wyłowić z tłumu tych właściwych? Na podium, na specjalnych miejscach powinni zasiadać ci, którzy przelewali krew w walce o niepodległość, dla nich i tyko dla nich należał się salut współczesnego wojska. Niestety przeznaczone im miejsca znajdowały się nieco z tyłu. Czwarta władza należy do prasy. To dziennikarze podają nam wiadomości i w zasadzie od nich wiele zależy. Rolą dziennikarza jest pisanie prawdy i tylko prawdy, tak obiektywnej jak tylko to możliwe. Dlatego z pewnym niedowierzaniem zaobserwowałem na trybunie honorowej Redaktora Naczelnego Gazety Lidzbarskiej. To jawne zaprzeczenie wszelkich wartości jakim hołduje dziennikarstwo, a w szczególności niezależność od władzy, w tym wypadku samorządowej. Dziennikarz stający w jednym szeregu z władzą, przestaje być dziennikarzem, staje się li tylko tubą propagandową. Jako członkowi Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich było mi po prostu wstyd.
Defilada
Defilada wojskowa jest w pewnym sensie misterium, pokazuje pośrednio poziom wyszkolenia naszej armii, a przede wszystkim profesjonalizm żołnierskiego rzemiosła. Kiedy ponad 20 lat temu zmuszony byłem defilować przed trybuną honorową podczas przysięgi, nie do pomyślenia było, aby któryś z żołnierzy pomylił krok lub ruszył nie z lewej nogi. Ziemia aż dudniła od uderzeń wojskowych butów. Przez jakąś krótką chwilkę byłem nawet dumny, iż tygodnie ćwiczeń zaowocowały tak karnym i bezbłędnym przemarszem. Było to prawdziwe święto dla nas – żołnierzy. Cóż można napisać o tej defiladzie na Placu Wolności? W pewnej chwili miałem wrażenie, że to nie wojskowi, ale harcerstwo ćwiczy krok defiladowy. Panowie dowódcy, tutaj apel do władz jednostki wojskowej, poziom kroku defiladowego prawie zerowy. Ruszamy zawsze lewą nogą, prowadzący pilnuje szyku i bacznie obserwuje kolumnę przed sobą, tak aby krok defiladowy był zawsze jednakowy. Jak się tego nie potrafi robić, to po co defilada? Pozwoliłem sobie na zarejestrowanie przemarszu, oraz dodanie nieco zwolnionego tempa. Proszę szanownych dowódców o wyciągnięcie wniosków.
Grochówka
Ten punkt obchodów każdego święta jest gwarancją frekwencji. Choćby to była nawet niedziela Cittaslow, grochówka przyciągnie każdego. Wojskowa specjalność była przepyszna, kolejka tradycyjnie długa, jak przy wyprzedaży w Lidlu. Po odstaniu swego, z miseczką w jednej ręce, z dzieckiem w drugiej, rozpocząłem poszukiwania miejsca do spokojnej konsumpcji. No nic z tego, kilka ławek to zdecydowanie za mało. Jak zwykle parapety, a nawet klawiatura bankomatu posłużyły mieszkańcom za stoły. Z niezrozumiałych względów stojące na placu wielkie straszydło w postaci namiotu było zamknięte. Zasłyszana rozmowa pobliskich pań o namiocie i dziesiątkach pustych krzeseł w środku – nie dla psa kiełbasa – stwierdziła seniorka.
Uroczysta Sesja
W zasadzie relacja z tego wydarzenia nie różniłaby się od tych z kilkunastu lat poprzednich. Uroczysta sesja była zlotem koalicji PO – PSL, zasiadającym (a jak) w pierwszym rzędzie. Tegoroczny zjazd partii nader skromny. W latach ubiegłych sala pękała w szwach od lizusów i wazeliniarzy. W tym roku 30% miejsc pustych, a w czasie nader interesujących przemówień zaproszonych gości opustoszała jeszcze bardziej. Same przemowy nie warte funta kłaków, peany na cześć swą i chwałę, w zasadzie pozbawione warstwy merytorycznej. Głównym tematem było oczywiście uzdrowisko i jakże ono uzdrowi nasze miasto. Na 1 miejsce pracy w uzdrowisku powstanie kilka innych – czy tego nie słyszeliśmy w przypadku Term? Jedyne na co warto zwrócić uwagę to słowa PSL-owskiego Marszałka Brzezina – mniej więcej w tym znaczeniu (to nie jest cytat) „ wydawajcie unijną kasę jak najszybciej i na co się da, inwestuje bezsensownie bo Bruksela może nam nie dać jej całej, ze względu na wystąpienie Anglii z UE”. Była też chwile wzruszające, Burmistrz wręczył kwiaty swojej małżonce za zrozumienie i wsparcie, za to że nie ma go w domu, ale jak stwierdził to jest fajne. Kwiaty otrzymała także pani Skarbnik. Na sali zamkowej był też mąż znakomity, przybył pierwszy raz na sesję tak z ciekawości. Swoje wrażenia zapisał tak oto:
„Wiedziony nudą i ciekawością udałem się dziś na uroczystą Sesję Rady Miasta z okazji 708 rocznicy nadania mu praw miejskich. Sesja odbyła się w pięknym lidzbarskim zamku (zapraszam do zwiedzania). Frekwencja niestety nie dopisała. Większość publiki stanowili poplecznicy, totumfaccy i ci, którzy chcieli wykazać swoją gotowość i lojalność – czyli literalnie mówiąc lokalne dupolizy. Mieszkańców niezależnych i ciekawskich łącznie ze mną było zaledwie kilku. Po kilku minutach trwania sesji ta liczna nieobecność i brak zainteresowania ze strony mieszkańców przestały dziwić, albowiem konwencja tego wydarzenia niczym nie różniła się od dawnych egzekutyw PZPR. (Brak zainteresowania więc ze strony mieszkańców można poczytać za tzw. mądrość ludową). Zaczęto od propagandy sukcesu; okazuje się, ze drogi, ronda, chodniki, boiska są w XXI wieku jakimś niebywałym wymagającym uwagi osiągnięciem. Dowiedziałem się też, że miasto się rozwija- cokolwiek to znaczy, bo przecież nie ma innego wyboru. Zaintrygowała mnie wzmianka o dokonaniach pszczelarzy- bo przecież to bardzo krzepiące, że bzyczenie tudzież bzykanie wpływa na losy miasta. Ale gdy w 30 minucie doszło do wręczania jakiemuś lokalnemu politykowi, zdaje się marszałkowi województwa, jakiejś nagrody czy rangi (chyba „Przyjaciela miasta)” i zerwały się dupolizy do robienia zdjęć- musiałem opuścić niestety (ze względów estetycznych) to widowisko. Szkoda, że Wielki Refektarz lidzbarskiego zamku, który widział, gościł i zachwycał znamienitych mężów jak i ciekawych historii i wrażeń zwykłych, szarych maluczkich, stał się dziś miejscem takiej hucpy.
Na szczęście kilometr dalej rozstawiło się prawdziwe „wesołe miasteczko„”
Andrzej Ballo (wpis opublikowany na portalu Facebook)
- Burmistrz Miasta wręcza prezent Marszałkowi
Podsumowanie tychże lat rozwoju, zielonej wyspy, wciskania ciemnoty, nieoczekiwanie znalazłem w księdze pamiątkowej lidzbarskiego zamku. Jeden z gości pozostawił taki oto pamiątkowy wpis:
Wielki koncert
Od kilku miesięcy brak czasu na cokolwiek. Prace remontowe pochłaniają cały mój wolny czas. Jednak koncertu VARIUS MANX przepuścić nie można. Specjalnie tego dnia nie robiliśmy w domu obiadu, aby zakosztować karkówki z grilla, kiełbaski i innych smakołyków, jakie tradycyjnie towarzyszą imprezom masowym. O 19:30 z rodzinką pojawiamy się na boisku przy ul. Polnej. Z daleka czuć zapach pieczonego mięska, fetor taniego piwa i ruskich fajek. Po zakupie jak się okazało twardej jak podeszwa karkówki, tłustej kiełbasy i frytek smażonych na starym oleju, szukam miejsca aby przysiąść z dzieckiem i spokojnie zjeść. Z tacką w jednym ręku, z dzieckiem w drugim obszedłem wszystkie stoliki i nic. Miejsca nie ma. Może to i dobrze, bo większość gości z papierosami w zębach i kubkami z piwem. Stoły brudne, porozlewane piwo, wszędzie jakieś ohydne pety i ten unoszący się, wszechobecny fetor rozlanego piwa połączony z przenikliwym, obrzydliwym smrodem ruskich papierosów (chyba julingów). Na spokojne zjedzenie posiłku szansy nie ma. Wychodzimy i siadamy przy ogrodzeniu, na nasypie. Tutaj na trawie, z dala od jarmarcznego gwaru w końcu można coś zjeść. Niestety, jadło paskudne, na szczęście dziecko nie ma ochoty jeść. Może to i lepiej, nie będzie potem cierpiało na ból brzucha. Tradycyjne gofry jako deser również nie spełniły oczekiwań. Jakieś takie były pasujące do otoczenia. Przesiąkły wciskającą się wszędzie chińszczyzną i zwyczajnością. Zanosiło się na deszcz, wróciliśmy do domu. W przyszłym roku, Dni Lidzbarka ominiemy szerokim łukiem.
Wasz wierny czytelnik – API