Andrzej Ballo

mar 062013
 

Fot. API

„Drzewa umierają stojąc” (1949) to najgłośniejsza ze sztuk Alejandro Casony (1900-1965), hiszpańskiego dramatopisarza, który w swoich sztukach łączył realizm z fantazją i farsę z tragedią. Niby nic w tych zabiegach nadzwyczajnego. Życie robi to co chwila, jednak Casona wprowadza  więcej optymizmu (niż życie) i operuje paradoksem, który w życiu kończy się zazwyczaj kilkoma guzami na głowie. Tę niezmiernie ciekawą sztukę rozsławiła w Polsce Mieczysława Ćwiklińska-aktorka charakterystyczna reprezentująca anachroniczną już szkołę aktorską opierającą się na solidnych artystycznych podstawach a nie na 12-to centymetrowych szpilkach i Tańcu z Gwiazdami. Zagrała główną bohaterkę czyli babcię Balboa. Sztukę wystawiono prawie 1500 razy, co w dzisiejszych czasach wydaje się czymś nieprawdopodobnym. Nawet Lidzbarski Dom Kultury nie sprostałby takiemu wyzwaniu. To były czasy dość niezłej recepcji kultury. Wydaję się to raczej dziwne bo były to lata 1958-1971.Zresztą trudno trafić w gusta polskiej publiczności. Rewelacyjna sztuka Jeana Geneta pt. „Murzyni” była wystawiona w Warszawie 13 razy przy prawie pustej widowni. Spektakl miałki pt” Dziewiąty sprawiedliwy” zgromadził pełną salę mimo niedoskonałości adaptacyjnych i scenografii  żywcem zerżniętej z „Boga” Woody Allena granego w olsztyńskim Teatrze Jaracza. W dodatku spektakl odbył się bez aktorów. O innych wydarzeniach mających miejsce na deskach naszego LDK-u nie wspomnę z obawy o swoje zdrowie i potencję.

Ale wróćmy do Casony. O czym  nam chce powiedzieć autor w swoim dziele ?  Sztuka przedstawia tworzenie pewnej iluzji z całkiem humanitarnych pobudek. To historia fałszowania rzeczywistości, która układa się w ciekawe i zabawne sekwencje. Oczywiście zgodnie z zasadą przemijania ( która w Lidzbarku nie obowiązuję już drugą kadencję) fałsz musi minąć i zetknąć się z brutalną prawdą. Puenta jest taka, że nie wystarczy inicjatywa , trzeba jeszcze pomyśleć o jej konsekwencjach. Nie wdając się w teatralne szczegóły zajrzyjmy za „kulisy”.

„Drzewa umierają stojąc”  zrealizowały się w naszym mieście same . Stały się dosłownie. Choć „stały” należy do historii. Właściwie zabito je w myśl jakiejś inicjatywy. Jaka to była myśl ,jaka inicjatywa i czyja nie wiadomo do tej pory. Zaginął pomysłodawca razem z podpisem pod decyzją lub projektem. Miejmy nadzieję, że odnajdzie się razem z Bursztynową Komnatą lub ze świętym Graalem. Wycięto parkowe drzewa w ramach inscenizacji ? Osobliwy happening. Nawet Wolf Vostell nie powstydziłby się takich działań a był mistrzem w mieszaniu racjonalności i absurdalności codziennych zdarzeń, poprzez wyjmowanie ich ze zwykłego kontekstu. Dlaczego nie wycięto więc popiersia Krasickiego ? Nie nadawał się na opał.? Był niskokaloryczny? Zresztą niewiele różnił się od Kościuszki. Drwić mógłbym w nieskończoność tyle, że kpina z barbarzyństwa jest dość mało krzepiąca. Bo jakże inaczej to nazwać? Barbarzyństwo jest przede wszystkim brakiem estetyki. Człowiek zobowiązany jest do kontynuacji dzieł rozpoczętych przez przodków, przez wcześniejszych mieszkańców i twórców, do kontynuacji estetyki, do przestrzegania pewnych estetycznych rygorów. I nieistotnym jest czy przodkowie witali się twardym „guten morgen” czy śpiewnym „ zdrastwujtie”. Oczywiście owe estetyczne obowiązki nie są konstytuowane uchwałą czy rozporządzeniem Rady Miasta, ale konstytuuje je tradycja, takt, dobry smak, gust, zwykła przyzwoitość i nieodłączna wrażliwość ze zdrowym rozsądkiem na czele..Jak to się ma do innych inicjatyw? Osadźcie Państwo sami.  Wystarczy porównać zdjęcia Lidzbarskiego Domu Kultury. Obecnego z niegdysiejszym. Czyżby współczesnym pomysłodawcom industrialnego wyglądu lokalnego przybytku wielu Muz zaginęła kartka z zaleceniami urbanistycznymi? Przykładów estetycznego barbarzyństwa można przytoczyć, co najmniej kilkanaście. Szkoda, że ich autorzy pozostają anonimowi. Malarz podpisuje się na obrazie, pisarz sygnuje swoim nazwiskiem książkę, kompozytor też posiada jakieś nazwisko a podejmujący społeczną inicjatywę niestety nie. Zdarzają się oczywiście przypadki odwrotne, może nie całkiem odwrotne ale zaskakujące czyli odważne podpisywanie się pod kiczem i uzurpacja  do artystycznych i społecznych synekur. W taki oto sposób miasto wzbogaciło się o kilku reżyserów, choreografów, aktorów, kompozytorów, osobowości, gwiazd i zasłużonych. Powstało kilka teatrów i chórów. Niestety wcześniej czy później trzeba się zetknąć z brutalną rzeczywistością, jak choćby w wyżej omawianej sztuce Casony. Zderzenie nie zawsze kończy się w tym samym łóżku nad ranem. W teatrze jest łatwiej, można opuścić kurtynę i pójść do domu. Jest w tej rzeczywistości oglądanej od dołu jakiś melancholijny i cierpkawy komizm i groteska. Jest to wybebeszenie mitu o dobrych intencjach władców i dreptanie boso na szczątkach jakiejś pseudoheroicznej opery. Lekko oczywiście przesadzam w ramach operowania ekspresją, jednakże estetyka jest dziedziną, której można a nawet powinno się nauczyć. Gusta można kształtować, rubieże ich wyznaczać. Ludzie uciekają z miejsc brzydkich, boją się barbarzyństwa.

Powyżej zająłem się paradoksem. Teraz czas na parafrazę. Parowozu i parostatku niestety nie będzie, przynajmniej w tym odcinku.

„ Miasto umiera stojąc”.? Niekoniecznie. Zamku jeszcze nie rozebrano a kostka brukowa jest na swoim miejscu. Abraham Lincoln powtarzał –„to pięknie, gdy człowiek jest dum­ny ze swe­go mias­ta, lecz jeszcze piękniej, gdy mias­to może być z niego dumne”. To aktualne i adekwatne. Miasto to przede wszystkim ludzie. Ludzie tworzący dialog z otaczającą ich rzeczywistością. Im mniej jest ona zafałszowana czy brzydka tym dialog ów czytelniejszy i obie jego strony zadowolone i zdrowsze. Dlaczego więc młodzi uciekają z tego miasta? Odpowiedz jest prosta. Wszyscy ją znamy, ale niepotrzebnie powtarzamy szeptem. Niepotrzebnie godzimy się na warunki, które stawiają nam inni tylko dlatego żeby wykazać się rzeczoną inicjatywą bez spoglądania na jej konsekwencje. Niepotrzebnie przystajemy na naruszanie godności np. mierzenie stoperem czasu pracy w Polmleku. Dajemy innym, cwańszym wykorzystywać naszą desperację wynikającą z niedostatku i bezrobocia itp.

Mieszkańcy popadają w marazm. Coraz więcej jest lokali do wynajęcia. Coraz trudniej o pracę. O godziwą pracę. Oczywiście wszystko można zmienić. Wymagając i od siebie i od tych, których wybraliśmy do decydowania o naszym mieście. Ciąży na nas chyba jeszcze relikt poprzedniej epoki, strach przed szykanami i ostracyzmem. Całkiem niepotrzebnie. Nie mamy nic do stracenia. Wszyscy w tym mieście jesteśmy sąsiadami. Po co mają o nas niepochlebnie pisać w Der Spiegel czy Wprost? Po cóż mają z nas drwić w Polsce podobnie jak kiedyś z Wąchocka?

To było o sztuce Alejandro Casony. O estetyce i inicjatywach bez konsekwencji. O własnym mieście pisać najtrudniej.

Nie umierajmy stojąc…

Pitagoras zapytany – po co żyjemy- odpowiedział- po to aby obserwować niebo. Oby tylko to nam nie zostało.

 

Andrzej Ballo – poeta , autor wielu zbiorów poetyckich, scenarzysta i autor sztuk teatralnych   (współpracuje min. z Andrzejem Saramonowiczem , Piotrem Szwedesem, Agnieszką Wielgosz), jest autorem tekstów piosenek ( Michał Wiśniewski, Maciej Łyszkiewicz), tekstów kabaretowych, opowiadań itp. Członek Związku Literatów Polskich. Niebawem nakładem Wydawnictwa Barbelo ukaże się kolejny tomik jego wierszy.

bez komentarza

bez komentarza 1

spróchniałe?

obwód prawie 4 metry. Z pewnością było zagrożeniem 😉